wtorek, 20 listopada 2007

Brighton - esencja i epilog w jednym

Późno, nie późno proszę nie narzekać:) Zaczęło się już wsteczne odliczanie. Od jutra 29 dni, tylko i aż. Tylko 29 dni na jedzenie brownies, aż 29 dni przepychania się w tłoku w metrze... I patrząc na pogodę aż 29 dni deszczu - oby nie!! Moje meteorologiczne szczęście nie mogło się ot tak po prostu skończyć.
Powrót do bajkowego Brighton... Mimo, że trochę czasu już minęło wcale nie zapominałam jak tam było cudnie i relaksująco. Sobotni dzień spędziliśmy na lenistwie i plażowaniu, potem krótka drzemka w domu, a potem wypad do miasta. Zimno było trochę, my opatuleni a pod molo jakiś szalony surfer próbował szczęścia. Że już nie wspomnę o półnagich Angielkach i Anglikach w koszulach z krótkim rekawem - jak Boga kocham zaczynam wyrabiać sobie teorię, że oni zwyczajnie oszczędzają na szatni, bo innego racjonalnego rozwiązania tu nie widzę...Nie, nie mam żadnych zdjęć;))
Molo w Brighton piękne, z ogromnym 'salonem gier', gdzie można postrzelać, pojeździć na wyścigach, i różne tam inne maszyny. A na samym końcu, mały park rozrywki. Z taką jakąś trampoliną, że w życiu bym się nie dała w nią wpiąć, bo jakby mnie wystrzeliło gdzieś w morze, to co ja bym zrobiło? Brrrr.... A molo niezmiennie piękne, i w dzień i w nocy.

Wieczorem spacer po miniaturze londyńskiego Camden Town, i trafiliśmy w zaplątane urocze uliczki, z niewielkimi dziedzińcami pośrodku, wąskimi chodnikami, niskimi domkami. Brighton jest urzekające. Szczególnie właśnie ta jego strona..
I nieodłączna Bubowa kawa. Nasze życie na wakacjach możnaby ustawiać według mojego zapotrzebowania na kawę, hahah...A dobrą piłam, cynamonową!
Niedziela wystartowała na plaży, kolejny słoneczny dzień, choć już nieco bardziej wietrzny. (Czy mi się wydaje, czy zaczynam rozmawiać o pogodzie?;))
Na całe szczęście wspaniale rozgrzewały ciepłe pączki sprzedawane na molo. Jak sobie zrobiłam ostatnio podsumowanie tego, jak zmieniły się tu moje nawyki żywieniowe to aż zaczęłam się martwić czy nie będzie trzeba przejśc na dietę po powrocie. Z opowieści biurowych wnioskuję jednak, że życie szybko samo wprowadzi mi dietę i odpowiednie tempo pracy szybko przywróci nadwątloną kibić;))) (co to za słowo w ogóle, z Krzyżaków je znam, czy sobie wymyśliłam? Czy kibić to talia w ogóle, hahaha, nie wiem). I piwo...



I już na sam koniec pałac Royal Pavilion, w którym pomieszkiwał sobie Król Jerzy IV. Pałac jak z Indii..


1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Wypad do spokojnego Brighton pozwala na błyskawiczne i skuteczne wyrwanie się z szybkiego tempa życia w Londynie. Godzina jazdy pociągiem i niemal inny kraj :)

Inna sprawa, że mieszkańcy wydają się spokojniejsi - wyłom oczywiście robią przyjezdni Anglicy, marznący pod klubami wieczorem, bo.. przyszli w T-shirtach. LOL

Buba, trzymaj się ciepło!