wtorek, 3 listopada 2009

I taka była kiedyś burza w Lizbonie

Dokładnie 13 września.








poniedziałek, 2 listopada 2009

Serra de Estrela, Salamanka i ja w żabim raju...



Idealne połaczenie na urodzinowy weekend.
Dzień przed moimi urodzinami przyszedł na świat syn mojej ukochanej Agatki - jeden prezent dostałam więc już dzień przed urodzinami. Emocje takie, jakbym to ja rodziła i cieszyła się swoją dzidzią:)) A w urodziny kochani moi zaskoczyliście mnie swoją pamięcią - dziękuję! W tym roku to dla mnie szczególnie ważne, bo urodziny z dala od domu i najbliższych...A świadomość, że wciąż tam jesteście jest baaardzo fajna:) Urodzinowy weekend spędziliśmy przejeżdżając przez portugalskie pasmo górskie Serra de Estrela, gdzie można nawet pojeździć na nartach, choć wciąż nie bardzo wiem kiedy tu jest śnieg. Znalazłam jarzębinę, Paulo zainspirowany naszym ulubionym ostatnio show "America's Next Top Model" (hihihi) strzelił kilka poz na pustej górskiej drodze, podjedliśmy serka i szyneczki kupionej od lokalnych rolników i bardzo byłam szczęśliwa! Portugalskie góry fajne nawet, cisza, spokój - najwyższy punkt to jakieś 1900 metrów i wjeżdża się na niego autem...Po drodze, owszem, można minąć kilku fanów wspinaczki, ale to jakieś pojedyncze jednostki. Ale za to rozrzucone wszędzie głazy przywodza na myśl, że kiedyś spadł tu prawdziwy kamienny deszcz, i że na krawędzi jednej z gór zatrzymał się przerażony wieloryb, który zamarł w kamień przerażony wysokością (ot takie moje skojarzenie)












A potem Salamanka, jedno z najstarszych miast Hiszpanii, która olśniła nas pięknym słońcem, pięknem architektury (starówka Salamanki została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO) i postawiła na nogi mroźnym powietrzem, od którego oboje się już odzwyczailiśmy. W Salamance piękne jest wszystko - stara i nowa katedra (z XII i XVI wieku), plac Plaza Mayor, uniwersytet i ŻABY!!! Nie takie żywe - klejone, lepione, rysowane, rzeźbione, gliniane, na kubkach, popielniczkach, koszulkach, ołówkach, jednym słowem są wszędzie gdzie się zmieszczą. Szał! Bo z żabą w Salamance wiąże się stara legenda - kamienna żaba została ukryta na fasadzie uniwersytetu zdobionej bogato roślinnymi ornamentami że każdy student, który ją znajdzie bez pomocy zda wszystkie egzaminy i wkrótce się ożeni. Każdy kto nie jest już studentem i jest już żonaty, a znajdzie żabę musi szybko pomysleć życzenie i oczywiście, jak zwykle wszystko się spełni. Z przykrością muszę stwierdzić, że żaby nie znaleźliśmy, ale chyba dlatego, że według mojego Paulo miała ona być na fasadzie katedry..I spełnienie marzeń przeszło koło nosa;) Tak, czy inaczej, mieliśmy piękne słońce, pyszne tapas, dobre wieczorne piwko, wspaniałe spacery wśród zachwycających, piaskowych budowli..I podskoki z radości:) Aha, i Hiszpanie pokradli nam Żubrzyka z pewnego polskiego banku!




















środa, 30 września 2009

Najpierw ciemność a teraz NIC (nie) widzę

...W tle słychać tylko pomrukiwanie statków wpływających do portu, które ponieważ nie mogą być widoczne (tzw. statki widma) chcą przynajmniej być słyszalne. Niestety na filmikach ich nie słychać...a i filmiki - niektóre gorsze, niektóre lepsze. Czy ona może wejść do domu przez otwarte okno???

poniedziałek, 28 września 2009

Ciemność widzę!

Czy u Was o 7 rano jest jeszcze ciemno? U mnie jest!!! Ledwie się obudziłam, i musiałam trzy razy godzinę sprawdzać, żeby w końcu do mnie dotarło, że to nie żarty. To straszne!! Ja wiem, że mam baaaardzo dużo słońca w ciągu dnia, ale chyba jednak ciemność o 7 rano to już lekka przesada:(

sobota, 19 września 2009

Zepsułam się!!!

Zepsułam się, zepsułam, zepsułam...Nie umiem zrobić żadnych zakupów! Nie jestem w stanie kupic sobie nawet pidżamy:( Nigdy nie wpadałam w wielki szał zakupowy, ale żeby zaciąć się aż tak? Poproszę o rady! Już nawet nie mogę sobie poprawić humoru kupieniem tshirta w h&m...Czy to coś znaczy? Może po prostu tak naprawdę nie potrzebuję jednak niczego? Aaaaa..Dzisiaj byliśmy w Akwarium...Tak się mówi w ogóle? Coś co po portugalsku nazywa się Aquario i jest czymś kompletnie innym niż oceanarium (Oceanario) ma swoją nazwę po polsku? Widziałam dużo fajnych rybek, Niektóre były strasznie wygłodniałe, a niektóre udawały chyba, że już umarły!

Jarek, to dla Ciebie obowiązkowy punkt wizyty:) Może zainspiruje Cię do zmodernizowania domowej hodowli:) I płaszczka chciała mnie zjeść, z uśmiechem na ustach na dodatek. I zaprzyjaźniłam się z żółwiem.







Pijemy czerwone winko, trochę nam się ochłodziło w Lizbonie - mamy jakieś 23 stopni...Miałam nadzieję, że może bardziej jesienna pogoda pomoże mi w zakupach - na półkach tu już płaszcze zimowe, kozaki...Bardzo dzwine. Na szczęście mogę jeszcze trochę z tym poczekać, bo w przyszłym tygodniu znów jest szansa na plażę:) Prognoza pokazuje 32.. Ględzenie. Miłego weekendu!

wtorek, 25 sierpnia 2009

Grrr....

A czy ja już mówiłam jak bardzo wnerwia mnie tutaj to, że nie ma normalnej, zwykłej ciepłej wody zaraz po odkręceniu kurka!!!!Nie mówiłam??? Kurcze no, wnerwia mnie to okrutnie. A już najbardziej denerwuje mnie jak w napięciu czekam na to, żeby szanowna pani woda nagrzała się choć troszkę, ale ona nie! i muszę lecieć w szaleńczym pędzie pstrykać i naciskać i przyciskać coś tam w bojlerze, nagrzewaczu, piecyku (nie wiem jak to się w sumie nazywa) Ech! Dobrze, że już w ciepłym łóżku. Dzisiaj w końcu mieliśmy ochłodzenie - temperatura spadła do znośnych 28 stopni i słońce schowało się za chhmurki. O luuuuudzie, jaka ulga dla zamyślonej głowy:)

środa, 19 sierpnia 2009

Obiecałam, wiem

Dawno, dawno temu obiecałam kilka nowych zdjęć - żeby się nie daj Boże nie okazało, że już zapomnieliście jak wyglądam, no i żeby pokazać Wam trochę mojego świata. Nie będę za dużo komentować i pozwolę Wam nacieszyć się widokami:)
Widok z okna (albo raczej balkonu) mam taki (seria trzech: rzeka i most za dnia i zachód słońca + oczywiście obowiązkowy widok na palmy na tarasie dachowym w bloku naprzeciwko - niektórzy to mają, co?

Wciąż jeszcze brakuje nam na balkonie porządnych krzeseł i stolika, żeby można było sobie wypić poranną kawę i zjeść śniadanie na balkonie, ale sezon letni ma się ku końcowi i wybór jest, delikatnie mówiąc - marny. Może jeszcze na coś trafimy..I koniecznie muszę jakoś ten balkon zakwiecić, bo pustki i wiatr hula:))) A już żzeby było naprawdę śmiesznie, balkony mamy dwa, więc i robota będzie podwójna.
A moje cztery kąty wyglądają mniej więcej tak (w kolejności: salon, kuchnia i sypialnia): Pracowni Paulo i łazienek nie będę Wam tu prezentować - wanny i prysznice portugalskie niewiele różnią się od polskich, tyle, że blaty i zlewy mam okropnie męczące - mogłabym stać przy nich ze szmatką cały dzień i ciągle byłoby co czyścić:) Moja mama jest za to w swoim żywiole...

Na półkach w mieszkaniu wiatr też hula! Rodzice poprzywozili mi już wprawdzie trochę książek i drobiazgów, ale do stanu mojej ulubionej przytulności wciąż jeszcze daleko - ratuje się więc świeczkami, świeżymi kwiatami i serią darmowych książeczek o Sherlocku Holmesie z portugalskiej gazety:)


Ciągle jeszcze jestem na etapie biegania po Ikei, przyciągania do domu duperelek, i rozglądania się za dywanem. Nie do końca jestem pewna, czy urządzanie mieszkania to aby na pewno moja działka...Za blokiem budują nam żłobko-przedszkolo-szkołe podstawową, więc na porządku dziennym jest pobudka o 7 rano i jedna wielka kurzawa za oknem...

Jakoś nie mam już dziś więcej opowieści, powoli odczuwam zmęczenie ciągłym upałem i po powrocie z pracy czuję się jak przetrzymana bez wody ryba..W moim pokoju w biurze panuje wieczny upał - wiatrak włączony na full, przeciąg taki, że jak mnie niedługo nie pokręci to będzie cud..a ja siedzę tam i ledwie dycham..
Pokazuje rodzicom Lizbonę, żeby zrozumieli co kocham i dlaczego. I chyba powoli zaczynają
rozumieć...





















Na początku bałam się, że powiedzą mi "Jezu, dzieciaku, a co jest tu takiego, czego nie ma w domu???"... A oni jednak z zapałem cieszą się plażą, słońcem, dzielnie wspinają po wszechobecnych pagórkach i milionach schodów i z uśmiechem kładą się spać...No może jedynie śmieciara jeżdżąca o 2 w nocy troszkę im przeszkadza:)

sobota, 15 sierpnia 2009

Po czym poznać wielką zmianę????

Przypomniał mi się właśnie ulubiony fragment niedawno przeczytanej książki...O zmianach...Więc dziś będzie sentymentalnie, mądrze i z przemyśleniami.

"Błędem jest sądzić, że decydujące chwile życia, w których zmienia się na zawsze jego utarty bieg, muszą cechować się głośnym, jaskrawym dramatyzmem, podmywanym silnymi, wewnętrznymi wzburzeniami. To kiczowata bajka, którą puścili w świat popijający dziennikarze, spragnieni błysku fleszów filmowcy i isarze, których głowy przypominają stronę brukowca. W rzeczywistości dramatzym determinującego życie doświadczenia jest często niewiarygodnie cichy. Ma tak niewiele wspólnego z wystrzałem, słupem ognia czy wybuchem wulkanu, że doświadczenie to w chwili, gdy nadchodzi, często nie jest nawet dostrzegane. Kiedy ujawnia swe rewolucyjne działanie i sprawia, że życie zanurza się w zupełnie nowym świetle i otrzymuje całkowicie nową melodię, czyni to bezgłośnie, i w tej cudownej bezgłośności leży jego wyjątkowa szlachetność".

W Lizbonie wciąż ponad 30 st., słońce, jutro plaża, w pokoju obok układają się do snu rodzice. W kuchni nowy ekspress, w głowie myśli o oddalonych o tysiące kilometrów przyjaciołach i bliskich, których nie mogę potrzymać za rękę w tych mniej i bardziej ważnych chwilach. Mam nadzieję, że wszyscy wiedzą, jak bardzo są mi bliscy.

Kurka wodna, chyba po miesiącu sielanki, amoku zakupowego w Ikei i zawrotów głowy w pracy, zaczynam tęsknić. Dobranoc, w TV King-Kong, a u Was?

środa, 29 lipca 2009

Duchy przeszłości i CIF

Wróciło dziś kilka duchów przeszłości..trochę mnie tylko poruszyło..W ogóle jakoś do mnie ostatnio wracają - z tej bliższej i tej dalszej...Na duchy przeszłości najlepsza jest szmata, CIF i szorowanie podłóg. Pomogło...padam z nóg, za to głowa prawie wolna od niepotrzebnych myśli i jak wszystko lśni! Fju fju:)
W tegorocznym sezonie letnim w Portugalii najlepiej szoruje się przy takim przeboju:
http://www.youtube.com/watch?v=2w--fJDFjMA

Aha, nie wszytskim się jeszcze chwaliłam - mam za sobą pierwsze samodzielnie przejechane autem kilometry:) Dzisiaj nawet wypuściłam się poza trasę dom-praca-dom i pojechałam do Media Markt...Udało mi się kupić prezent urodzinowy Paulo...GPS z wszystkimi funkcjonalnośći wykładanymi przez sprzedawcę po portugalsku. Ciekawe co tak naprawdę kupiłam, hihihi!

poniedziałek, 27 lipca 2009

Aż miesiąc???

Dziś właśnie moja siostra uświadomiła mi, że nie zaglądałam tu cały miesiąc. A wydarzyło się, o luuudzie! Co więcej, dziś także uświadomiłam sobie, że w czwartek minie miesiąc odkąd tu jestem....Przeprowadziłam się już do właściwego fajnego mieszkanka, opaliłam, poznałam zakres swoich obowiązków, buzia wciąż uśmiechnięta od ucha do ucha...Niby nic, ale jednak...Tyle na to czekałam! Buziaki, idę spać. Na dziś tyle. W końcu mam internet w domu - obiecuję, że poodgrzebuje zagubione maile (i na nie poodpisuje), urządzę kilka Skype calli, powysyłam smsy, pokomentuje...A teraz spać. No może tylko jeszcze jeden odcinek "Chirurgów":))))

wtorek, 9 czerwca 2009

Vito Corleone i inne mafie

Zaniedbałam tu wszystko bardzo...Zaczęłam więc zastanawiać się dlaczego nie piszę już z takim entuzjazmem jak kiedyś. I tak naprawdę to wcale nie jest chyba jednak kwestia nudy i tego, że nic się nie dzieje. Bo jednak wciąż gdzieś biegnę, coś robię, skądś wracam i padnięta zasypiam. Nawet spać zaczęłam normalnie - z łatwością zasypiam około 1!! A jakie mam sny!!! Jesteśmy teraz na etapie oglądania "Ojca chrzestnego"... i po każdej dawce filmu śni mi się mafia. Na przykład nie tak dawno śniło mi się, że Vito Corleone przyjechał do Polski i zaczął negocjowac z Wołominem...Hahahahah!! Paulo twierdzi, że woli wcale nie mieć snów, niż mieć takie, jak ja. Ale przynajmniej jak mam ciekawie:)

Szukamy mieszkania, ale jakos nie możemy jeszcze trafić na nic fajnego...Zwłaszcza, że jedno z mieszkań miało już gotowy pokoik dziecięcy, a inne nie miało w kuchni nic poza rurami z gazem...Muszę chyba przyznać otwarcie, że moje mieszkanie w Warszawie trochę mnie przyzwyczaiło do estetyki i niełatwo będzie mi teraz z niej zrezygnować. Szukamy dalej...

Już prawie za chwilę wracam. I tak sobie myślę, że ten miesiąc faktycznie zleciał szybko i nawet wiem, co by teraz powiedziała moja Mama;) [Powiedzmy to głośno wszyscy razem] - "I tak Ci całe życie przeleci dzieciaku"...

czwartek, 28 maja 2009

Praia del Rei, Peniche, Óbidos, Lagoa de Óbidos... Londyn ...Lizbona

Przede mną kolejny weekend, a ja jeszcze myślę o minionym. Fajny był, i nawet doprowadził mnie do łez szczęścia. Wciąż jeszcze, za każdym razem gdy siedzę w barze na plaży i sączę moje ukochane galão a przede mną bezkresny ocean, gorąco piach i szum, obraz wydaje mi się tak nierealny i nieprawdziwy, że wydaje się, że za chwilę pęknie jak bańka mydlana...Ale nie znika i nie pęka, czym doprowadza mnie do łez...szczęścia, że tu jestem...Nawet jak teraz o tym myślę oczy pełne łez...zresztą mi do płaczu nie potrzeba wiele.

Więc weekend..Pojechaliśmy do letniego mieszkania taty Paulo, które jest na północ od Lizbony (jakieś 70-80 km) w uroczym letnim resorcie Praia del Rey.












Pogoda była średnio fajna, ale stwierdziliśmy, że fajnie będzie wyjechać za miasto, połazić po plażach, które znamy mniej... Droga do resortu prowadzi przez sam środek lasu eukaliptusowego. Pachnie wprost cudnie...Eukaliptus w połączeniu z ogromną wilgocią, która panuje w tamtym regionie tworzy niesamowitą mieszankę. Wilgoć oprócz tworzenia obłędnej mieszanki z eukaliptusem sprawia również, że telewizor cały zamoczony i musi się rozgrzewać dobre pół godzny, żeby w ogóle można było rozróżnić kształty:)

Piątkowy wieczór spędziliśmy w pobliskim Peniche. Spacerek i kolacja. A jedliśmy to:

Potrawa nazywa się 'caldeirada' i gdyby tak spróbować ją opisać - taki kociołek rybny: kawałki różnych ryb i kreatur morskich w sosie pomidorowym i warzywach. W garnku pływają stworzenia przeróżne - krewetka ('camarão'), dziwna ryba 'tamboril' (to chyba bardziej potwór morski jakiś), no i moja ulubiona płaszczka ('raia'). Do tego inne rybole, pyszna sangria, pyszny deser i na koniec baaaaardzo pełny brzuch.
Następnego dnia obudziło nas słońce, przy którym wspaniale smakowało spokojne śniadanie. Niestety chwilę potem zaczęło lać. A jak deszcz pada to wiadomo - dzieci sie nudzą...i miny smutne..


Na szczęście kilknaście kilmoterów od nas było Óbidos, małe, otoczone murami średniowieczne miasteczko. Piękne białe domki z charakterystycznymi niebieskimi i żółtymi 'lamówkami', wąziutkie uliczki, kwiaty na parapetach, wąskie, brukowane uliczki i ginja - tradycyjny likier wiśniowy, który w Óbidos pije się z czekoladowych kieliszków!Na mury zamku można wejść i pospacerować, ale nie ma żadnych poręczy, żadnych zabezpieczeń i nawet mi kręciło się w głowie...Szybko zrezygnowaliśmy:) Całość jak z bajki, cały nastrój psuje tylko prawdziwe okno wstawione we frontową ścianę zamku, ble. No i w jamie pod murami mieszka smok..prawie jak nasz Bazyliszek:)









Kiedy zza chmur znów wyszło słońce, my popijając kawke na tarasiku barowym podziwialiśmy lagunę Lagoa de Óbidos. Woda przepiękna, słona miesza się ze słodką, kolory bajeczne, ryb tyle, że szok, chetnie bym złapała za wędkę, ale nie wiem, czy umiałabym potem zdecydować, które z nich są jadalne, hihihih...Jeszcze bym złapała takiego tamborila i co ja bym z nim zrobiła...;)))






A w niedzielę było opalanie i może skończę już relację z tego dnia, żeby nie psuć niektórym humoru i żeby nie być taką okropną wredotą.

Cały tydzień spędziliśmy w Londynie - Paulo miał comiesięczne "występy" w swoim biurze. Deszcze, wiatry, tłumy, zimno, zapchane metro...tęskniłam za Lizboną bardzo...Zwłaszcza, że jak wczoraj o 22 rozpoczęliśmy lądowanie, usłyszeliśmy od pilota....."Senhores passageiros! Vamos chegar a Lisboa em 10 minutos. O tempo local são 22 horas e a temperatura la forá são 31 grauss". Szybkie tłumaczenie: "Szanowni Państwo! Za 10 minut lądujemy w Lizbonie. Czas lokalny to 22.00, a temperatura na zewnątrz wynosi 31 stopni"...Przepraszam, ale naprawdę musiałam:)