czwartek, 15 listopada 2007

Brighton - Prolog

Skończyła mi się wena..gdzieś sobie poszła. Wciąż nie mogę spać i kompletnie wyprowadza mnie to z równowagi. Teraz napiszę więc prolog do opowieści o Brighton, a w kolejne dni będę kontynuować, dodawać nowe zdjęcia...

Brighton było cudowne, odpoczęliśmy, pospacerowaliśmy po plaży, buzie wystawione wprost na słońce. Tylko kąpać się w morzu było jakoś głupio;) I pomyśleć, że to wszystko zaledwie godzinę drogi od Londynu. Latem musi tu być naprawdę tłoczno, i wcale się nie dziwię - wystarczy przypomnieć sobie co się dzieje nad Zegrzem, a co by było gdybyśmy mieli morze z prawdziwą plażą tak blisko Warszawy (albo Białegostoku, albo Poznania:)).



Jadłam po raz pierwszy fish & chips i hmmmm, muszę przyznać, że spodziewałam się czegoś bardziej wysublimowanego niż nazwa wskazuje (zawsze myślałam, że to jedna z tych wspaniałych i niecodziennych rzeczy, które kryją się pod płaszczykiem pospolitej nazwy). Nie twierdzę, że nie było dobre, było - tym bardziej, że można popić piwem i siedzieć w słońcu z widokiem na morze. Może nawet rosół bym zjadła w takich okolicznościach;))

Nawet nie wiedziałam, że aż tak tęskniłam za szumem morza. Też tęsknicie? Może jak posłucham to szybciej zasnę...


4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Fajny widok jak oboje relaksujecie sie nad morzem w Brighton.

Joanna Trojanowicz (bjutus) pisze...

Buuuu!!!
A ja nie mogę na razie jechać nad morze... :-(( Ale chyba codziennie będę słuchać :-)

Anonimowy pisze...

Piekny opis, piekne zdjecia... Chwilo trwaj!

Anonimowy pisze...

Szszsz...szszsz..ja tez tak chceu:(